Nauczyciele boją się iść z duchem czasu w szkole. Niepotrzebnie

Pomimo faktu, że YouTube, Facebook i Wikipedia są w naszym życiu na prawie każdym kroku, w niektórych miejscach podchodzi się do nich wciąż bardzo konserwatywnie. Niestety, jednym z tych miejsc bywają wciąż polskie szkoły.

Część nauczycieli z entuzjazmem przyjmuje nowinki niesione przez nowe technologie. Jednak niektórzy twierdzą, że model szkolnictwa powinien być zbliżony do tego, jak wyglądał 20 albo 30 lat temu. Co ciekawe, metryka pedagoga wcale nie jest tutaj bezpośrednio powiązana ze stosowanymi metodami. To raczej kwestia światopoglądu.

Nauczyciel idący z duchem czasu

30 lat temu wielkim wydarzeniem w szkole było oglądanie na zajęciach z j. polskiego, biologii lub geografii filmu. Zresztą, film musiał też często imitować dobrze wyposażoną pracownię fizyczną albo chemiczną, a uczniowie eksperymenty oglądali tylko na kasetach VHS.

Problemem jest podejście części środowisk pedagogicznych, którzy właśnie odtwarzacz VHS uznają za jedyny akceptowany przez siebie sposób dotarcia do ucznia przez technologię. Kłopotliwe jest zresztą nie tylko podejście nauczycieli, ale ograniczająca ich konserwatywna postawa programowa.

Dlatego też, by nauczyciel w trakcie prowadzenia przez siebie zajęć odważył się na przykład odpalić inscenizację bitwy historycznej czy kompozycję muzyczną z własnego smartfona, korzystając z aplikacji YouTube, potrzeba przełamania mentalnej ściany i wielkiej odwagi. A tacy nauczyciele są, wzbudzając przy tym sympatię i uznanie swoich uczniów, z którymi komunikują się przy użyciu narzędzi znanych z ich świata. Szkolny chór i zespół tańca mają swoje profile na Instagramie, gdzie chwalą się występami. A kółko informatyczne nie tylko siedzi przy komputerach ucząc się programować w Logokomeniuszu. Oni przez cały semestr próbują wystartować swój własny startup.

Duch czasu idący z nauczycielem

Taka szkoła jest możliwa. Ba, takie szkoły w Polsce istnieją. Jednak w zdecydowanej mniejszości, na dodatek wcale nie wspierane instytucjonalnie czy programowo, a raczej z suwerennej inicjatywy wybranych pedagogów. Na szczęście zmiana pokoleniowa ułatwia wykorzystywanie nowoczesnych mediów i technologii w nauce – młodsi wiekiem nauczyciele chętniej sięgają po rozwiązania znane ich podopiecznym również z okoliczności niezwiązanych bezpośrednio z nauką.

Skąd, poza kwestią pokoleniową, opór przed korzystaniem w szkole ze zdobyczy technologii? Niewątpliwie kwestie techniczne mogą być dla niektórych pedagogów utrapieniem. Ale problematyczne bywają też kwestie środowiskowe, jak na przykład oczekiwania dyrekcji czy samych rodziców oburzających się, że w klasie ogląda się YouTube’a, zamiast przekazywać wiedzę wedle standardów nauczania wytyczonych kilka wieków temu. Tym samym innowacyjność może więc skutkować nawet problemami dla stosującego ją nauczyciela.

Szkoła to nie pierwsze miejsce, które boryka się z tym problemem, za to w zdecydowanie największym stopniu konsekwencje tychże zaniedbań mogą odbić się na nas i naszym społeczeństwie.