Kurs na detal

Czasami zwykła wyprawa do sklepu może sprowokować lawinę myśli o kondycji tego, w jaki sposób się ze sobą komunikujemy. Bo potrzeba i oczekiwania jednej osoby zestawione z wyobrażeniami drugiej, mogą dostarczyć nam ogromne pole do badań o świadomości i nieświadomości tego, co znaczą dla nas detale.

 

Oto fragment mojej rozmowy z ekspedientką.

 

  – Dzień dobry, dostanę zwykłą, czarną koszulę?

  – Jakaś zwykła powinna się znaleźć.

  – Żeby była prosta, bez żadnych udziwnień.

  – Dobrze, coś takiego powinniśmy mieć.

 

Po tej wymianie zdań pani przyniosła mi granatową koszulę z marszczeniami i czerwoną kokardką. To pewnie przez rozkojarzenie, a może ja nie wyraziłam się wystarczająco jasno? Zaczęłam ją sama przed sobą tłumaczyć. A może to jakiś marketingowy chwyt, żeby dawać klientowi to, co jest, zamiast tego, czego nie ma. Już po powrocie do domu (podziękowałam za pomoc i oczywiście nie kupiłam tej koszuli) poleciałam w kosmos abstrakcyjnych myśli (w przenośni oczywiście, ale jednak). Gdyby tak od dzisiaj wszyscy dostawali nie to, czego chcą (co i tak się nie zawsze zdarza), ale to, co inni uważają za lepsze dla nich (lub dla siebie, ewentualnie dla biznesu). I tak przykładowo ktoś zamawia lody o smaku malinowym, ale otrzymuje od sprzedawcy śmietankowe, bo są mniej chemiczne (albo gorzej się sprzedają). Dostajesz się na studia prawnicze, ale pani w dziekanacie po bezpośrednim spotkaniu z Tobą uznaje, że na prawnika to się nie nadajesz, bo za cicho mówisz i przepisuje Cię na bibliotekarstwo. Prosisz rodziców o pieniądze na obóz survivalowy, oni się zgadzają i lądujesz u ciotki pod Olsztynem, bo tam dostaniesz najlepszy kurs przetrwania. Otwierasz zatem szeroko ramiona na to, co proponują Ci inni, ale to Ty ponosisz tego konsekwencje (społeczna odpowiedzialność w tym przypadku nie istnieje).

     Ze względu na to, że pozwalam sobie czasami na dalsze wyprawy (odrywam się od ziemi i szybuje ze swoimi myślami w bardzo abstrakcyjne regiony), przed zaśnięciem (w dniu wyprawy po koszulę) zaczęłam zastanawiać się na tym, jakie byłyby konsekwencje takiego emocjonalnego eksperymentu. Czy wciąż moglibyśmy czuć się sobą (skoro to inni podejmują za nas decyzje)? Jaki udział w tworzeniu naszej osobowości mieliby ludzie, którzy w ogóle nas nie znają? Czy takie rozwiązanie mogłoby w ogóle dać komuś szczęście?

     Czasami cieszę się, że moja wyobraźnia ma dość luźne ramy, co pozwala mi na swobodne gdybania, których wszyscy doświadczamy (co by było, gdyby???). Ten pomysł jednak na szczęście zostanie oddany „myślodsiewni”, bo tam jest jego miejsce. Cieszę się, że żyjemy w świecie, w którym możemy doświadczać, poznawać, kontrolować, rozmawiać. Nawet jeśli nie zawsze jesteśmy w stanie się ze sobą dogadać lub inni uważają, że mają monopol na prawdę. Cudowne jest to, że mogę swobodne wyjść do Empiku, żeby kupić najnowszą książkę Myśliwskiego i nikt mi jej nie zabiera, mówiąc, że mam braki w klasyce. Przeciągam się we własnych możliwościach i Wam radzę robić to samo!