Edukacja edukacją, ale co z kręgosłupami? Nowoczesne metody nauczania mogą pomóc

Konieczność dźwigania przez naszych milusińskich plecaków, których waga sięga kilku do nawet kilkunastu kilogramów (takie wyniki osiągali rekordziści), rozpoczęła dyskusję na temat tego, czy aby szkoła nie robi im większej krzywdy, niż przysługi.
Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa taki obraz szkolnego tornistra: podręcznik od każdego przedmiotu z danego dnia, zeszyt i zeszyt ćwiczeń. Do tego blok techniczny, plastelina, kredki, strój na zajęcia wychowania fizycznego, piórnik, no i oczywiście drugie śniadanie. Razem z piciem.

W 2009 roku krakowski Sanepdid postanowił przebadać wagę plecaków noszonych przez uczniów do szkoły. Wyniki były zatrważające – szczególnie u najmłodszych. Dzieciaki ważące około 30 kilogramów musiały nosić plecaki o wadze na poziomie 5-6 kilogramów, czyli 1/6 do 1/5 masy całego ciała. Zdaniem Głównego Inspektora Sanitarnego ciężar plecaka nie powinien przekraczać 10-15% wagi dziecka.
Doprowadzało to więc do skoliozowego paradoksu.

Z jednej strony szkoła poświęcała czas na badanie prawidłowego rozwoju dzieci, zajęcia korekcyjne czy edukację na temat postawy. Z drugiej – zarzynała kręgosłupy dzieci koniecznością codziennego dźwigania ciężarów w drodze do szkoły, ze szkoły, no i oczywiście po szkole.
Pod wpływem ożywionej dyskusji na temat rujnowania kręgosłupów naszych milusińskich, szkoły zaczęły szukać rozwiązań technicznych. Część nauczycieli poszła po rozum do głowy i przestała wymagać przynoszenia na lekcje książek. Co bogatsze gminy zamontowały uczniom szafki w szkołach, trochę rodem z amerykańskiego filmu dla nastolatków. Wreszcie – z pomocą przyszli politycy, zapowiadając program masowego wprowadzania do szkół tabletów, zamiast podręczników.

To koncepcja niepozbawiona wad. Tablety są przecież kosztowne, ciężar zakupów tychże we wszystkich koncepcjach spadał na państwo, zaś młodzi ludzie nie są znani ze swojej szczególnej troski o drogi sprzęt elektroniczny, który został im przekazany „pod opiekę”.

Tablety w szkołach w rękach prywatnych mecenasów.

W konsekwencji tablety trafiły do szkół, jednak za sprawą prywatnych mecenasów. W społecznościowych lokalnych nie brakuję przedsiębiorstw, które hojnie wspierają uczniów w zamian za korzyści wizerunkowe. Jednym z takich – globalnych – liderów.

To jednak dla uczniów atrakcja, wydarzenie, wyjątek, natomiast nie zwyczaj czy modelowy sposób funkcjonowania polskiej szkoły, pozwalający na uniknięcie kręgosłupowego wyzwania czy wprowadzenie do codziennej edukacji nowych technologii – poprzez wykorzystanie interaktywnych aplikacji do prezentowania zagadnień z zakresu chemii, biologii lub geografii w sposób wykraczający poza możliwości tradycyjnie znane edukacji.

Obecnie każdy uczeń posiada w swojej kieszeni mały tablet w postaci smartfona. Być może współczesna szkoła powinna przestać gonić za trendami sprzed dekady i zacząć wykorzystywać aktualne trendy?